sobota, 7 maja 2016

oo1. Jednak warto było spróbować





      Drwi do domu były otwarte na oścież. W korytarzu pełno było zbitego szkła, gdzieniegdzie leżały samotne butelki, które przetrwały końcowe 'greckie wesele'. W kuchni znajdował się stos opakowań po żarciu i rozrzuconych resztek. Stół był złamany na pół po którejś z bójek. Natomiast nogami od niego powybijano okna. Salon wyglądał jak po przejściu tornada z duszą artystyczną. 'Fuck The Queen' widniało na połowie ściany ,a piramida czerwonych kubków sięgała samego sufitu. Wujek Jeremy na rodowym zdjęciu miał dorobione piersi, a babcia Lily bardziej przypominała swojego męża niż samą siebie. Na piętrze nie było lepiej. Łazienka robiła za jezioro piany. Pokój gościnny wyglądał jak jaskinia prostytutek, gdzie na żyrandolu z poroży jeleni wisiało przynajmniej pięć par koronkowych majtek. Tak na marginesie, ciekawe gdzie właścicielki. W skrócie. Dom rodzinny Sherwoodów wyglądał jak najgorsza melina.

     Scrymgeor i jego najlepszy przyjaciel Rory leżeli na wielkim łóżku z baldachimem. W jedynym niezdemolowanym pokoju w domu. Zmęczeni po przeżyciach poprzedniego dnia spokojnie palili po joincie i przyglądali się czarno-białemu zdjęciu ze  ślubu dziadków Scrymgeora, które zajmowało połowę ściany na wprost łóżka.

  -Czy tylko mi się wydaje, że Lily była niezłą dupą w młodości?-zapytał Rory i zaczął puszczać kółeczka z dymu.

    -Pieprz się Rory. Nie przelecisz mojej babci-odparł Scrymgeor. Obydwaj się roześmiali.

     Rory, a dokładnie Roland Dubsley był najlepszym przyjacielem Scrymgeora 'Sama' Sherwooda od dziecka. Wysoki, patyczkowaty rudzielec mieszkał po sąsiedzku z dziadkami chłopaka. Choć na pierwszy rzut oka mógł się wydać totalnym świrem był najbardziej oddanym i bliskim człowiekiem dla Sama. Jak każdy, Rory Dubsley miał swoje wady i zalety. Przy bliższym poznaniu okazywał się królem imprez i największym zawadiaką. To on w wieku sześciu lat zainspirowany Monster Truckami staranował traktorem nowe auto swojego brata Dubby'iego , a gdy skończył dziesięć razem z Samem pojechał do Londynu na koncert Stonesów. Choć ich oczywiście nie wpuścili, Rory do dzisiaj trzymał w portfelu wyblakły bilet jako symbol pierwszej, prawdziwej, męskiej wyprawy.

   -Czy ty kuźwa jesteś nagi?-zapytał z niedowierzaniem Sam spoglądając na piegowaty tyłek przyjaciela.

     -Ach babcia Lily...

     -Stary, błagam. Załóż chociaż majtki.

     -Nie posiadam. Tak jest wygodniej i szybciej.- Rory przykrył się kocem i zaczął chrapać.

     Sam mieszkał przez całe wakacje w domu dziadków, którzy zginęli wiosną. Po rozwodzie rodziców przygarnęli go na około pięć lat, aż matka ustabilizowała i zorganizowała dla nich życie w Londynie. Czas spędzony u dziadków był wspaniały dla Scrymegeora, natomiast okres pobytu w stolicy był najgorszy w jego życiu. Obelgi z jego celtyckiego imienia i chuderlawej postury odstraszały potencjalnych przyjaciół. Tak naprawdę sam, przez te dwa lata stał się odludkiem i dziwadłem dla innych. Gdy jego matka Marry postanowiła odesłać ukochanego jedynaka do swoich rodziców Sam był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zmienił się nie do poznania. Na farmie dziadków z koślawego krasnala stał się niezłym facetem. Sam, bo tak kazał się nazywać w gronie znajomych, był wysokim, szerokim w ramionach blondynem, choć od ostatniego eksperymentu na Halloween włosy trochę mu pociemniały. Wzrok i uśmiech rozbójnika przyciągały nie jedną, co mógł sprawdzić na wczorajszej imprezie. Jak to raz ujął Rory, Sam miał niezłe kurwiki w oczach.

     Po śmierci dziadków dla Sama nie było łatwo. To oni wychowywali go przez większość jego życia. Lily i Will odeszli razem, nagle. Zginęli w wypadku samochodowym. Wszyscy byli zgodni, policja, jego matka, a nawet Rory. Była noc, padał deszcz, było ślisko, William Sherwood miał swoje lata, tak samo jak wysłużona Betty i po prostu się stało. Natomiast Sam miał własne teorie, od spadającego meteorytu po morderstwo z zimną krwią. Nie mógł uwierzyć, że mógł zawinić jego ideał człowieka, wzór do naśladowania, dziadek. Will zastępował wnukowi ojca, który porzucił rodzinę gdy chłopak miał trzy latka. Dziadek starał się na każdym kroku rekompensować Samowi sporadyczne wizyty tatusia od siedmiu boleści, które często kończyły się wielkim rozczarowaniem, płaczem czy nawet ostrą kłótnią pomiędzy Tomem a Marry. Zabierał go na biwaki, polowania, wypady nad rzekę. Nie rzadko towarzyszył im Rory. Nawet dla niego William stał się guru. Za to Lily była, jak to babcia, ta od przytulania i poprawiania kaptura bluzy. Kochana, ciepła osoba, która w bujanym fotelu dziadka robiła, wszystko co się dało, na drutach.

    Od razu po pogrzebie dziadków Marry chciała go zabrać do Londynu, ale Sam się nie zgodził. Wybłagał na matce, że skończy ostatni rok na collegu w Perth i dopiero przeniesie się do matki na studia. O dziwo nie spierano się zbytnio z nim, a co było największym zaskoczeniem dla Sama to to, że poparł go jego ojczym, Wielki Nick. Marry po odesłaniu syna do swoich rodziców związała się z Nicholasem Barnesem, przypominającym zapaśnika sumo, maklerem giełdowym. Wielki Nick nie pałał wielką sympatią do Sama i z wzajemnością. Chłopak nie mógł znieść go poczynając od jego obrzydliwego wyglądu, na jego brudnych interesach  kończąc. Nie miał pojęcia co jego matka widziała w tym facecie, a czasem się zastanawiał czy ona sama chociaż to wie.

    Marry była słodka. Drobna blondynka o dużych, brązowych oczach z poczuciem humoru. Nie wyróżniała się zbytnio z tłumu, ale gdy zaczynała opowiadać, nawet największe bzdury, wydawać by się mogło, że rozkwitała. Od małego marzyła aby uciec ze Scone. Pracowała w bankowości, a sporadycznie próbowała swoich sił w dziennikarstwie lub pisała krótkie opowiadania dla dzieci. Sam lubił najbardziej to o księżniczkach Mini i Mou oraz ich niesfornym bracie Max'ie.  Nieudane małżeństwo, z poznanym na wymianie studenckiej chłopakiem, zaowocowało narodzinami Sama. Choć przeżyła razem z Tomem cztery lata, z których pierwszy rok uznała za najpiękniejszy w całym jej życiu, nie mogła znieść jego sposobu bycia na pana i władce świata. Zrażona później instytucją małżeństwa ponad pięć razy odrzucała oświadczyny Nicka, aż ten dał sobie z tym wreszcie spokój. Marry kochała swojego jedynego syna ponad wszystko na świecie, ale do idealnej matki wiele jej brakowało. Gdy Sam zaczynał dorastać, stwarzać pierwsze problemy, miała ochotę wysłać go za ocean, do Toma, bez jakiegokolwiek możliwości zwrotu. Później sama siebie łajała za takie myśli. Sam kochał matkę i co najlepsze, chyba bardziej nawet od samej Marry, rozumiał jej naturę więc nigdy nie robił jej żadnych wyrzutów co do spełniania jej rodzicielskich obowiązków.

    Sam zapalił kolejnego jointa i usiadł na parapecie okna w sypialni dziadków. Podwórko nie wyglądało nawet tak źle. Nie było żadnego papieru toaletowego na drzewach i prezerwatyw po wodnych bombach, które nie można było rozróżnić od używanych. Zastanawiała go tylko nogo stołu z kuchni leżąca samotnie na wjeździe. 'Jakiś nocny spacerek, stoliczku?', pomyślał uśmiechając się pod nosem.  

     -AUU...!-usłyszał gdy wyrzucił jeszcze gorący filtr po joincie.-Trafiłeś mnie w czoło.

     -Dubby? Co ty kuźwa robisz w tych taczkach...?

      Starszy brak Rory'ego leżał w taczkach w samych majtkach. 'Ten przynajmniej coś jeszcze na tyłek zakłada.' Duncan miał na twarzy wymalowanych kilkanaście penisów, mniej lub bardziej udanych. Ale najgorszy był ten na lewym policzku, który tryskał spermą prosto w kącik jego ust. Na jego torcie wygolony był wielki fiut. Choć Duncan Dubsley był nieszkodliwy, na dłuższą metę okazywał się strasznym upierdliwcem. A poza tym, w czasach collegu przylgnęła do niego łatka chłopaka, który nigdy nie zaruchał, ale wszystkie dziewczyny są jego. Taki żigolo, tylko że z niesprawnym interesem.

     -Ja cię Sam! Od dawna tak się nie ubawiłem!-Dubby wyrzucał z siebie potok słów próbując się wyswobodzić z taczek.-Kurde tyle lasek! Same najlepsze dupy z Perth! Kuźwa Sam, skąd ty tyle ich znasz? A ta cycata blondyna... hmmmm.... Mniam. Mówię ci jak złapa...

     Nagle na podjazd wjechało, obrysowane po lewej stronie, srebrne audi Nicka. Sam zamarł. 'Mieli przyjechać dopiero w niedziele!' Dubby zmył się w sekundę, a Sam rzucił się na śpiącego przyjaciela.

     -Rory! Wstawaj!-wrzeszczał prosto do ucha chłopaka, potrząsając nim jak umiał najmocniej.

     -Sam?!-usłyszał krzyk przerażonej matki z dołu.

     -Co do kur...?!-a to był Wielki Nick.


***


     Było już koło południa gdy William Milton wyszedł do ogrodu swojego domu w Szkocji. Usiadł na bujanym fotelu dziadka i zaciągnął się ostatnim skrętem z ukrytych zapasów Sama.

     Will latem skończył sześćdziesiąt sześć lat. Był wysokim mężczyzną. Na starość trochę przytył, ale nadal widoczny był zarys jego młodzieńczej, silnej postury. Włosy z biegiem lat posiwiały mu i przerzedziły. Jednak najbardziej zmienił się jego charakter. Will za czasów młodości był zupełnie inny. Wesoły, oddany dla najbliższym chłopak, który nie bał się niczego. Uwielbiał się bawić, czerpać z życia pełnymi garściami. Ale gdy ożenił się za Clairy Richardson, matkę Amy i Williama juniora, zmienił się nie do poznania. Stał się pochmurnym mężczyzną. Kręcił nosem na wszystko, nie dopuszczał do siebie myśli, że cokolwiek może zepsuć jego idealne plany. Chciał kontrolować wszystkich i wszystko, a winę za porażki zrzucał na innych. Szczerze, była to bardzo gruba powłoka pod którą starał się ukrywać swoje prawdziwe ja. Wykreowana przez kilkanaście lat nie pozwalała o sobie tak łatwo zapomnieć, a gdy dostawała jakikolwiek bodziec z przeszłości Willa szalała na całego. Najbardziej szkodziło to jego najbliższym, a sam mężczyzna tego nie widział lub nawet  nie ukrywał się udawać, że tego nie dostrzegał.

     Małżeństwo Willa i Clairy ciągnęło się przez osiem lat. Choć na początku Will jeszcze odnajdywał w sobie małe iskierki miłości do żony z biegiem czasu, coraz to bardziej, zastanawiał się co on tu z nią do cholery robił. Tak na prawdę nigdy jej nie kochał, tak jak potrafił robić to wcześniej. Clairy widziała to doskonale, ale do samego końca nie mogła się z tym pogodzić, a sama nigdy nie przestała kochać swojego byłego męża. Na tym wszystkim najbardziej cierpiały ich dzieci.

     Milton zaciągnął się po raz ostatni jointem kiedy usłyszał jak ktoś podjeżdża przed jego dom. Wstał z lekkimi trudnościami, ale zacisnął zęby i potruchtał w kierunku przodu domu. Ból w udzie nie był dokuczliwy, ale sprawiał mały dyskomfort przy wstawaniu, siadaniu i pierwszych krokach. Will wywrócił się latem gdy biegł tamtego wieczoru. Noga nie była złamana, ale poważnie potłuczona. Ale on nie chciał o tym zbytnio myśleć, a co najważniejsze nie chciał wspominać tego dnia.

     -To na pewno tutaj?-usłyszał trochę piskliwy, kobiecy głos.

     -Nawigacja nie kłamie-odparł mężczyzna.

     Z czarnego BMW wysiadła para. William nie musiał pytać o ich dane personalne. Od razu rozpoznał swoje dzieci.

     Od już pewnego czasu pogodził się z tym, że Amy i Will nie odpowiedzieli na jego list. I nie dziwił się. Słowa, które sklecił były bez żadnego ładu i składu. Miał już obmyślany plan B, a nawet C i D, na uporanie się ze swoim problemem. Później też stwierdził, że napisanie do dzieci było bezsensowne. Zbyt wiele musiałby wyjaśniać, tłumaczyć się, żeby zrozumieli co się  działo koło ich ojca przez te wszystkie lata. A jak to już zrobić? Nie miał na to pomysłu.

     -Jednak trafiliśmy-stwierdził młody William Milton kiedy zobaczył swojego ojca.

   -Na to wygląda-burknął Will, a jego powłoka skurczybyka sprzed lat wracała na swoje stare, wysłużone miejsce.

     Szczerze, nie mógł uwierzyć, że przyjechali ze Stanów do niego. Will uciekł stamtąd ponad trzydzieści lat temu, odchodząc od Clairy. Od tamtego czasu wracał do USA tylko w tedy kiedy na prawdę musiał. Wynajął mieszkanie w Nowym Yorku, firmę oddał pod opiekę zarządowi, czerpiąc z tego nie mały zysk, ale nie cieszył się z bogactwa ani z możliwości dostatniego życia. Usłyszał kiedyś, że pieniądze nie są mu wcale do życia potrzebne. Wolał więc zaszyć się po tym wszystkim co się stało w Sconem i jeździć na wizyty, przyznane przez sąd, do Glasgow, co drugi weekend.

     -Po jaką cholerę tu przyjechaliście?-zapytał jakby nie wiedział i był wkurzony na cały świat.

     -Amy stwierdziła, że umierasz więc przyjechaliśmy-odparł Will.

     -Nie licz na spadek, Gwiazdko-zaśmiał się do córki.-Mam zamiar jeszcze troszkę pożyć, a zostało mi już tylko to. Więc tyłka nie urywa.

      William rozłożył ręce i ruszył z powrotem na tyły domu. Miał w Anglii tylko ten dom. Firmę i mieszkanie w Nowym Yorku w testamencie przepisał na Małą i Bombowego Chłopca. Ale o tym jego dzieci nie musiały wiedzieć.

     -Nawet o tym nie marze!-zawołała za nim Amy trochę zmieszana.-Brian nam zasugerował, że coś z tobą może być nie tak. Tylko sprawdzamy i zaraz wyjeżdżamy.

    'Och moja Gwiazdko', pomyślał William. Jego córka była słodka w dzieciństwie. Czekoladowe oczy matki i jego zadziorne spojrzenie. Odziedziczyła najlepsze cechy wyglądu swoich rodziców. Ale rozumem zbytnio nie grzeszyła. Z każdym jej kolejnym rokiem życia William utwierdzał się w przekonaniu, że jego córka będzie chorowała coraz to bardziej na amerykański debilizm. W wieku szesnastu lat różowy plastik już tak wypalił jej rozum, że Amy wpadła, oczywiście, z kapitanem szkolnej drużyny futbolowej na balu absolwentów. Poślubiła Briana McDoldonem, którego nazwisko łatwo można było pomylić z królem fast foodów, i żyła z tym nierobem do dzisiejszego dnia. Choć William do tamtego momentu pokładał jeszcze jakiekolwiek nadzieje w córce w tedy absolutnie je stracił.

     -Więc po jaką cholerę nas tu ściągałeś?-zapytał Will.

     William był starszy od Amy o dwa lata. Nie chorował na amerykański debilizm, co i tak nie miało wpływu na to, że ojciec nie skreśli go w swoich oczach. W latach szkolnych prymus w nauce i mistrz w sporcie. Bezproblemowy, uczciwy, odpowiedzialny. Starał się być idealnym synem dla matki i na swoje nieszczęście też dla ojca. Przez całe życie szukał uznania w oczach Williama, chociaż przebłysku zainteresowania czy zrozumienia, ale zbyt wiele razy się rozczarowywał. William nigdy nie był na jego meczu lub na rozdaniu świadectw ukończenia szkoły syna. Will dobrze pamiętał jak matka dzwoniła do ojca i prawie, że błagała o jego przyjazd, ale on pozostawał niewzruszony. Na zakończenie szkoły Amy Clairy, nauczona wcześniejszym razem, ani razu nie zadzwoniła za to z Anglii przyszła słodka, różowa kartka z przesłodzonym wierszykiem z gratulacjami. Will był wciekły. Zawsze czół, że ojciec faworyzował Amy na każdym kroku. Pamiętał dobrze jak mu się obrywało za swoje niepowodzenia, a za jej podwójnie bo był starszym bratem i powinien się nią opiekować i chronić. Gdy Am zaszła w ciąże z Brianem nawet się ucieszył. 'I co tato? Twoja ukochana Gwiazdeczka wpadła. Może byś na mnie spojrzał co?' myślał. Ale ojciec ani razu nie spojrzał i Will do tej pory nie mógł mu tego wszystkiego wybaczyć.

     A co denerwowało Williama w synu? Z boku każdy powie, że powinien być z niego dumny. Ale nie on. William nie mógł patrzeć jak jego syn, aby osiągnąć cokolwiek, dążył zawsze po trupach. Starał się mu pod podobać na każdy możliwy sposób. Miał żal do Clairy, że nie wybiła tego chłopakowi z głowy gdy było to jeszcze możliwe. A najważniejsze czego nie mógł wybaczyć synowi to to, że wyglądał tak jak jego dziadek.

     -Możesz się przestać do cholery bujać?!-krzyknął Will by zwrócić uwagę ojca, który na chwilę się zamyślił.

    William obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i zapalił papierosa.

     -Pisałem-odparł sucho.-Chcę porozmawiać.

    Tak na prawdę liczył, że przyjadą. Podświadomie chciał ich zobaczyć. Ostatni raz widział Williama na konferencji pomiędzy jego firmą i konkurencją, której Will był jednym z prawników. Natomiast z Amy spotkał się przypadkiem w Londynie, gdy była z wizytą u jakieś ukochanej jej psiapsióły, osiem lat temu. Wtedy też poznał swoje wnuki.

       Jednak warto było spróbować napisać te listy.

     -Więęęc? Słuchamy-zachęcił go syn rozsiadając się na ogrodowym krześle i wyzywając go wzrokiem do zawodów na dupkowatość.

     Amy przestraszona całą tą sytuacją klapnęła na trawie jak zbity szczeniak.


***


     Rory zbiegł ze schodów w zawrotnym tempie, ubierając się przy tym od podstaw, włącznie z bielizną. 

     -Ronald!

     -Dzień dobrzy pani Sherwood! Dzień dobry Wiel... proszę pana!  Ja muszę już lecieć! Do widzenia państwu!-krzyczał Rory wyskakując przez rozbite okno w kuchni w samych gaciach.

     -Scrymgeorze Sherwood!-Marry była o krok od palpitacji serca.

     -Już schodzę!-odkrzyknął spokojny Sam z góry.

     Marry usiadła bezsilna na schodach i zaczęła płakać. Miała już dość dzisiejszego dnia, a jeszcze to. Sam od śmierci jej rodziców robił się coraz to bardziej nieznośny. Nie wiedziała jak go opanować,  jak do niego dotrzeć. 'I ten głupi Rory' myślała. Teraz pomysł z pozostawieniem go samego w Perth wydawał jej się najgorszym z możliwych. 

     I jeszcze na domiar wszystkiego złego to. 'Ciekawe jak to wszystko przyjmie teraz. Nie, nie powiem mu' postanowiła.

     -Mamo ja wszystko wyjaśnię-jej syn pojawił się na szczycie schodów.

     -Nie Sam...-'Będę twarda. Raz w życiu będę twarda i zrobię tak jak trzeba. Zero ustępstw.'-Masz czas do wieczora wysprzątać cały dom ze swoim kumplem. Jutro jedziesz z nami do Londynu.

       -Mamo? Jak...?-Sam był w szoku. Pierwszy raz widział matkę w takim bojowym nastroju.
     
     Marry stanęła na środku korytarza z rozmytym makijażem i wyrazem twarzy jakby miała zaraz kogoś pogryźć. W prawej ręce trzymała torebkę tak,aby za chwilę użyć jej do obrony własnej. Sam już wiedział, że był na straconej pozycji.'Jednak warto było spróbować żyć samemu na własną rękę przez te wakacje, chociaż przez chwilę.' Stwierdził na pocieszenie.

       -Kochanie-zaczął Nick.-Może przemyślmy wszystko. Musimy powie...

       -Zamknij się Nick, do jasnej cholery!-krzyknęła Marry.-Nic nie musimy! Postanowiłam i koniec! Jedziemy do Charlotte. Obiecałam, że i tak ją dzisiaj odwiedzę-mówiła już spokojniej kierując się do wyjścia.

        -Mamo? Co musicie mi powiedzieć?-pytał zszokowany Sam.-Mamo?!

      Drzwi za Wielkim Nickiem i Marry zatrzasnęły się z hukiem.


***


     Amy zaczęła oglądać dom.

     -Leje jak z cebra, a ja nie mogę złapać tego głupiego zasięgu-żalił się Will schodząc z piętra.

    -Może zostaniemy tu na noc?-odparła Amy.- Jest tu tak uroczo. Widziałeś kuchnie i jadalnie?

    -Błagam cię Am. Nie zaczynaj. Nie mam zamiaru spędzić milusiego wieczoru z tatusiem. Sprawdzę  czy łapie w salonie.

     Amy pochmurniała. Podobało jej się w całej tej Szkocji. Te doliny, pagórki, wzgórza, wszędzie zieleń. Dom, który kupił ojciec był śliczny. Zbudowany na wzgórzu z kamienia i otoczony małym, ale bujnym ogrodem wyglądał jak z bajki. Zachwycała się drewnianą poręczą schodów, rzeźbionym stołem w jadalni oraz  piecem kaflowym w kuchni. Dotykała wszystkiego i starała zapamiętać każdy szczegół, aby później móc odwzorować, chociaż w ułamku, te wnętrza w LA. Zakochała się w tym miejscu i chciała zostać tu jak najdłużej, nawet jeśli miało to się wiązać z wściekłym na nią Willem i kilkoma dniami spędzonymi z ojcem.

     -Amy, chodź tutaj! To na pewno ci się spodoba!-usłyszała śmiech Willa z salonu.

     Salon był przestronny. Z kominkiem i dużymi oknami, wychodzącymi na ogród. Ale najbardziej w tym urzekającym swoją starością miejscu zaszokowała jej jedna ze ścian. Napis, wielkimi czerwonymi literami, głoszący dobitnie 'Fuck the Queen' zajmował połowę ściany pokrytej tapetą w biało-zielone pasy. Natomiast wokół niego rozwieszone były różne zdjęcia i obrazki w kolorowych ramkach. Jedno przedstawiało wesołego rudzielca z papierosem w ustach i damskim kapeluszem na głowie.

     -Masz dom z duszą jaki od dawna szukałaś-zaśmiał się Will.-Pójdę poszukać ojca.

---------------------------------------------------------

Więc zaczynamy przygodę z 'Od zapomnienia'.
Mam nadzieję, że ten blog dotrwa do końca.
Do następnego rozdziału.
Egoistka

1 komentarz:

  1. Strasznie podoba mi się to opowiadanie. Masz świetny styl pisania, chciałabym przeczytać więcej.
    Dlaczego moi dziadkowie nie mogą być tacy, jak w opisie Sama?
    Niestety tekst dość ciężko się czyta. Przydałoby się trochę powiększyć tekst.
    Z niecierpliwością czekam na więcej.
    Pozdrawiam
    opowiadanie-demona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy